czwartek, 4 czerwca 2015

Prolog


    Nasza historia ma swój początek wiele, wiele lat wstecz. Spróbuję was zabrać w niesamowitą przygodę do czasów bez elektryczności i telefonów komórkowych. Zamiast tego na tronie zasiada władca, a piękne damy przechadzają się po kamiennych korytarzach zamku.
    W małej wiosce na północy Anglii, gdzie słońce bardzo rzadko gości, przed drewnianą, nędzną chatką stał siedmioletni chłopiec. Swoimi drobnymi rączkami kurczowo trzymał końcówkę swojej koszulki, którą można by nazwać łachmanem. Jego ciemne oczy bacznie obserwowały każdy nawet najmniejszy ruch w okolicy. Podskoczył przestraszony, gdy drzwi za jego plecami otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
    -Henry-odezwał się wysoki mężczyzna.
    Constantine był głową rodziny. Osobą, która zazwyczaj chodziła uśmiechnięta, promieniowała radością. Teraz miał zmartwiony wyraz twarzy, a jego czarne jak heban włosy posklejały się od potu. Uklęknął przed chłopcem przygryzając wargę i złapał go za ramiona.
    -Nie ważne co się stanie, nie wchodź do środka. Stój tu na straży i wypatruj patrolu królewskiego-odparł gładząc jego równie ciemną czuprynę.
    -Co z mamą?- spytał swoim cieniutkim, dziecięcym głosikiem.
    -Jest dobrze, czuwa nad nią ciotka Ingrid. Już nie długo będzie po wszystkim.
    Chłopczyk pokiwał głową odprowadzając wzrokiem ojca. Zapadła przerażająca cisza, która aż przyprawiała o dreszcz. Cisza, która mogła zwiastować istną burzę w ich życiu. Nawet ptaki umilkły, kiedy powietrze przeszył przerażający krzyk. Henry skrzywił się zatykając uszy, ale po chwili przypominając sobie słowa mężczyzny rozejrzał się na boki. Droga wiodąca przez środek wioski była pusta, nie było widać żadnej żywej duszy. Powoli opuścił spocone ręce, wytarł je o spodnie, po czym spojrzał na górującą w oddali wierzę zamkową. Od zawsze odkąd pamiętał zastanawiał się jak to jest przechadzać się po kamiennych korytarzach, spać na miękkich łożach oraz mieć wszystko czego zapragniesz.
    Drewniane drzwi ponownie się otworzyły wyrywając go zza myślenia. Lekko przestraszony spojrzał za poszarzałą twarz ojca. Constantine oparł się plecami o ścianę chaty i osunął na ziemię. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
    -Masz siostrę… a nawet dwie- odparł drżącym głosem.
    Podciągnął kolana i objął je ramionami próbując zniknąć? Zapomnieć o tym co się wydarzyło? W tych czasach podczas rządów królowej Jocelin narodziny dwóch dziewczynek oznaczały ich śmierć. We  wsiach płeć piękna nie była potrzebna. Wystarczył syn, który z czasem przejmie dobytek i będzie pracował przez całe dnie w polu. To mężczyzna był przyszłością całego kraju, to on mógł walczyć na wojnie i dbać o rolę. W innym przypadku dziecko było zbędnym balastem.
    -Tak nie może być-mruknął podrywając się na równe nogi.-Henry idź do stajni i weź najsilniejszego konia jakiego mamy.
    Chłopiec uśmiechnął się lekko i pobiegł ile sił w nogach. Od razu jego uwagę przykuł Ramis. Piękny czarny koń, który aż rwał się do galopu. Bez zastanowienia wskoczył na grzbiet i wrócił w stronę domu. Przed chatką czekał już na niego roztrzęsiony ojciec trzymając w rękach małe zawiniątko.
    -Weź ją i jedź jak najszybciej potrafisz. Nie oglądaj się za siebie choćby nie wiem co. Znajdź jej dom-powiedział wręczając mu niemowlę.


    Siedmiolatek otworzył usta by wypowiedzieć kilka słów, lecz zwierzę ruszyło spłoszone. Mężczyzna nabrał powietrza w płuca i sam ruszył w stronę miasta z drugim dzieckiem. Dziewczynka miała piękne błękitne oczka, które powoli otwierały się i zamykały. Na samą myśl o tym, że nie będzie mógł widzieć tego jak dorasta, jak się wszystkiego uczy żołądek zmniejszył mu się do rozmiaru małej mandarynki. Zacisnął zęby i ruszył pędem przed siebie, albowiem droga do Derry była długa i kręta. Gdy zdołał pokonać okoliczne pola uprawne rozciągające się na kilkunastu hektarach dotarł do bramy, gdzie prześliznął się zwracając na siebie uwagę stojących strażników. Żelazne zbroje zabrzęczały, kiedy wszyscy rzucili się w pogoń za intruzem i mogło by się wydawać, że życie Constantina oraz jego małej córeczki było przesądzone. Ale nie chciał by jego dziecko zginęło od ostrych mieczy. Jednym szybki ruchem przewrócił mały drewniany stragan z owocami, by opóźnić służbę, a sam ukrył córkę w szczelinie pomiędzy tawerną i zakładem rzemieślniczym. Odbiegł parę metrów dalej, po czym jego pierś przebiło ostrze plamiąc przy tym szary bruk ulic.





7 komentarzy:

  1. zostałaś nominowana do LBA, więcej informacji u mnie na blogu, zapraszam mercy-pisze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś niesamowitego! Uwielbiam twój styl pisania, po prostu się zakochałam. Doskonale oddajesz uczucia bohaterów, ich reakcje, stwarzasz klimat...zostaję stałym czytelnikiem! Czekam niecierpliwie na kolejny pewnie równie genialny rozdział. I masz wielkiego plusa za dobór muzyki <3
    http://lovemeyourpsycholove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo zaciekawił mnie prolog.Świetnie wszystko opisujesz,czyta się szybko i czuje się niedosyt. Z pewnością będę czytała dalsze rozdziały. Jestem ciekawa jak dalej potoczy się ta historia. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;) Pozdrawiam i życzę dużo weny :D
    Ps. świetny dobór muzyki, nadaje klimat. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z doborem muzyki, jest świetny. A blog super, fantastycznie się czyta

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, świetny prolog :)
    Zaciekawiłaś mnie, pisz dalej :*

    mlwdragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czemu przypomina mi to Merlina świetnie czy dziewczynki mają jakąś moc pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. czekam na pierwszy rozdział, prolog zapowiada, że może być ciekawie

    OdpowiedzUsuń