Podczas gdy Constantine konał na kamiennych ulicach
miasta Derry jego jedyny syn pędził na czarnym rumaku pokonując lasy i rzeki.
Tętent kopyt stał się muzyką dla uszu chłopaka, a ciche gaworzenie dziecka
przypominało o zadaniu, które powierzył mu ojciec. Choć Ramis powoli tracił
siły oraz toczył różowawą piane z pyska to i tak Henry za wszelką cenę próbował
go popędzać. Chciał jak najszybciej znaleźć się u podnóża gór Jerys. Minąwszy liczne
pagórki porośnięte wysokimi trawami, natrafił na drewniany dom. Wygląd budowli
przypominał bardziej rezydencję niż nędzne chatki stojące w jego rodowitej
wiosce. Podjechał do ganku ostro zatrzymując zwierze na rozsypanym żwirze. Zza
drzwi wyłoniła się burza czerwonych jak ogień włosów, które idealnie współgrały
ze szmaragdowymi oczami. Kobieta podbiegła do gościa podtrzymując dłońmi poły błękitnej
sukni.
-Kim
jesteś chłopcze?- spytała, przyglądając się z zaciekawieniem zawiniątku leżącym
w jego ramionach.-Czy to dziecko?- dodała, wyciągając ręce.
Henry bez
zastanowienia oddał niemowlę dumny, że podołał wyzwaniu. Rozejrzał się na boki
i przez chwile pożałował tego iż nie może zostać w tym przytulnym miejscu na
dłużej. Lecz w końcu strzelił lejcami, po czym ignorując krzyki wyruszył w
drogę powrotna. Podróż minęła mu dość szybko, lecz to co ujrzał wjeżdżając na
tereny uprawne swojej wioski było najgorszym z możliwych obrazów. W szare,
zachmurzone niebo unosiły się kłęby dymu, a z chaty, w której mieszkał zostały
tylko zgliszcza.
Od tej
pory nic nie było takie samo. Jedyną rzeczą jaka ponosiła go na duchu to
świadomość, że jego siostra miała szanse na normalne życie. Istne szczęście
dano mu na tamten dzień, bo trafił na małżeństwo bez potomków rodu. Loreen-
albowiem tak zwała się nieznajoma pani- wraz z mężem Gregorem przygarnęli
dziewczynkę z otwartymi rękoma, a dali jej na imię Annabeth.
Mijały
lata, dziecko dorastało ucząc się i bawiąc, aż w końcu pewnego dnia nadeszła
jej siedemnasta wiosna. Ta chwila była jedną z ważniejszych w życiu przybranej
córki państwa Ramzer. Już od samego rana stała przed lustrem przymierzając
liczne ubrania oraz kolorowe trzewiki.
-Wyglądam
strasznie-stwierdziła unosząc kawałek zielonej sukni z jedwabiu.
-Oh…
skarbie wręcz przeciwnie, wyglądasz przepięknie-odparła Loreen wyłaniając się z
pokoju obok.
Jak zwykle
odziana w bufiastą sukienkę z ciężkimi połami, którą sama własnoręcznie uszyła,
podeszła do córki wolnym krokiem. Uśmiechnęła się zachęcająco i poprawiła
niesforny loczek dziewczyny. Annabeth również podniosła kąciki ust robiąc pełny
obrót o 360 stopni. Wybrała prosty strój pasujący do dziewcząt z miasta Derry,
bo już od samego początku żywiła lekką niechęć do wyszytych przez matkę dzieł.
Ta cała oficjalność kryjąca się w każdej misternie przeplecionej nitce dawała
wrażenie dziwnej niecodzienności. Brunetka ukłoniła się do własnego odbicia, po
czym cichym, arystokrackim głosem wypowiedziała kilka słów w języku charakterystycznym
dla osad leżących za górami Jerys. Herum
Nirat. Co oznaczało bądź pozdrowiony.
-Ana!- skarciła
ją matka, marszcząc przy tym gęste brwi.
Dziewczynie nigdy nie pozwalano mówić po Othalijskiemu, aczkolwiek jak
miała zaledwie 10 lat, ciekawa świata wybrała się na konną przejażdżkę, a celem
jej podróży stała się kopalnia znajdująca się w głębi najwyższej góry Medör.
Tam całkowicie nie świadoma napotkała pracujących niewolników, których pojmała
służba królowej Jocelin i od tych kilku lat coraz bardziej interesuje się
krajami północy. Jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu nie odwiedziła Derry, ani
nie poznała jej mieszkańców. Lecz z tego co słyszała od ojca Gregora ludność
Othalji nazywano dzikusami bądź mieszańcami. Sama jednak miała inne zdanie na
ten temat, ale niestety musiała się z tym kryć.
-Loreen,
Annabeth na watahę wilków powóz czeka. Jedźmy już!- krzyknął zniecierpliwiony mężczyzna.
Dziewczyna
minęła matkę przedtem ostatni raz ilustrując swoja sylwetkę, po czym skierowała
się w stronę ganku. Dzień był słoneczny, a lekki wiatr dmący od zielonych,
rozległych łąk przyjemnie ochładzał twarz. Brunetka zajęła miejsce niemal od
razu zatracając się w swoich myślach.
Droga była
długa oraz wyczerpująca, szczególnie wtedy kiedy musieli zwalniać w lesie
znajdującym się na terytorium królowej ze względu na ostatnie opady, które sprawiły,
że grunt był strasznie grząski. Gdy tak jechali żółwim tempem wzrok Annabeth
przykuło białe zwierze czające się wśród listowia pobliskich krzewów. Jego
przenikliwe , niebieskie tęczówki bacznie obserwowały dwa kare rumaki. Na
pierwszy rzut oka przypominał on potężnego, drapieżnego wilka, ale to niemożliwe.
Przecież ten gatunek został wybity wiele lat temu pod przesądem, że niosą one
śmierć i zgubę. Teraz można je spotkać po drugiej stronie gór w dzikich
krajach, choć i tam są one rzadkością. Pogłoski mówią, że w Othalji oraz na
Kever Hall zwierzęta te czczono i uznawano za święte.
-Annabeth-
zza myślenia wyrwał ją głos matki.
Z trudem
oderwała wzrok od obiektu obserwacji i wygładzając fałdy sukni spojrzała na
poważną Loreen.
-Jak
dojedziemy na miejsce, proszę zachowuj się tak jak cię uczyłam, kiedy byłaś
jeszcze mała. Wiesz o tym, ze zaprosiła nas sama królowa Jocelin i wstyd byłby
gdybyś zachowała się niestosownie. Po zresztą może wpadniesz w oko kuzynowi
naszej pani-odparła wyglądając przez okienko.
Dziewczyna
puściła słowa mimo uszu, lecz na chwilę popadła w zadumę. Wyobraziła sobie
przystojnego księcia, przy którym budzi się co dzień rano. Westchnęła głośno i
ponownie zainteresowała się widokami. Powóz przystanął pozwalając by Annabeth
dokładnie przyjrzała się wysokiemu na 10 metrów murowi.
-Zaraz
będziemy!- krzyknął Gregor, ale szczęk podnoszonej ciężkiej kraty lekko go
zagłuszył.
Konie ruszyły
z szarpnięciem, a brunetka z coraz większym trudem ukrywała rozpierającą ją od środka
radość. Gdy tak jechali każda para oczu kierowała się w ich kierunku, w których
gościło uznanie oraz ciekawość. Zastanawiała się czy życie na dworze królewskim
to ciągłe hołdy i szacunek składany przez poddanych.
Minęły zaledwie 4 minuty od wjazdu do miasta,
a powóz ponownie zatrzymał się tym razem na dziedzińcu zamkowym. Drzwiczki
otworzyły się wpuszczając do środka ciepły wiatr.
-Witam
serdecznie moich gości!- ostrożnie stawiając stopy na bruk dziewczyna usłyszała
wesoły głos, ale oślepiające promienie słońca uniemożliwiły jej
zidentyfikowanie osoby.
-Oh…Loreen.
Tak samo piękna i młoda!- kobieta znów krzyknęła tak głośno, że przyprawiła
zgromadzonych o lekki ból głowy.
-Wasza
wysokość to zaszczyt być tu razem z tobą- odparł Gregor kłaniając się i muskając
wargami dłoń królowej.
-Jak
zwykle skromny-zachichotała druga ręką zasłaniając czerwone jak krew usta.
-A to pewnie jest wasza córka.
Annabeth od razu uśmiechnęła się przyjaźnie i
wyprostowała jak struna aby zrobić najlepsze pierwsze wrażenie. Jocelin
podeszła do niej chwytając jej podbródek i oglądając twarz ze wszystkich stron.
-Niesamowite. Ta aksamitna skóra i te wspaniałe oczy-zachwyciła się.
W tym
momencie nikt nawet nie pomyślałby, że Pani miasta Derry mogłaby komuś coś zrobić.
Wyglądała tak niewinnie, a ekscytacja, którą okazywała równała się z ekscytacja
małego dziecka, gdy dostało kawałek porządnego jedzenia.
-Nie jeszcze
nie myśleliśmy o wydaniu-przyznała.
-No to
pomyślcie o tym! Szkoda marnować taka urodę na tym waszym odludziu. Zawsze
powtarzałam, że z tej waszej przeprowadzki nic dobrego nie wyniknie-wyrzuciła
ręce w niebo i pokręciła głową.- Dobrze… nie przedłużajmy i chodźmy cos
zjeść-dodała po chwili, po czym gestem wskazała potężne otwarte drzwi
prowadzące do wnętrza zamku.
-A ty
Henry zawołaj mieszańca i powiedz mu, aby zabrał konie.
Na dźwięk
słowa „mieszaniec” brunetka ożywiła się rozglądając dookoła. Od małego
intrygowała ją ludność Othalji, a szczególnie teraz, kiedy dowiedziała się, że
jeden z nich jest na tym samym dworze co ona. Odnalazła wśród służby chłopaka,
do którego zwracała się królowa. Miał czarne jak heban włosy i lekki zarost, a
jego baczne spojrzenie było utkwione w twarzy Annabeth.
-Kochanie
nie zostawaj w tyle-mruknął jej do ucha ojciec popychając lekko w stronę
kamiennych schodów.
Podskoczyła
trochę przestraszona, bo w głębi serca poczuła jakby coś się w niej obudziło.
Jakiś instynkt podpowiadający, żeby później porozmawiała z nieznajomym. Lecz
chyba bardziej tym co nie dawało spokoju był sposób w jaki na nią patrzył.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kochani mam nadzieje,ze was nie zanudziłam. Bardzo proszę o pozostawienie komentarza z opinia z góry dziekuję i do nastepnego :*